niedziela, 9 marca 2014

64: Calm down buddy.

- Może pan to w końcu z siebie wydusić?! - powiedział zdenerwowany Justin, chociaż mogłabym pokłócić się o to, czy powiedział było odpowiednim słowem. 
- Państwa przyjaciel został naprawdę bardzo ciężko ranny, to niemal cud, że udało się nam go utrzymać przy życiu, jego organy wewnętrzne nie pracują w tym momencie prawidłowo, jego istnienie na tej planecie zawdzięczamy specjalnemu sprzętu.. 
- Do rzeczy! - tym razem wrzasnął Pauly, mimo iż wcześniej starał się zachowywać spokojnie, teraz stracił całą swoją cierpliwość. 
- Pan Vinny jest w tym momencie w śpiączce, z której może nie wyjść cało. - odpowiedział stojący przed nami lekarz. - Bardzo mi przykro. 
- Kłamiesz! - zanim ktokolwiek miał okazję zainterweniować, Pauly przyciskał do ściany mężczyznę w zielonym uniformie. - Wróć do niego i zrób coś do cholery! - krzyczał do niego, jak gdyby cała ta sytuacja była jego winą. 
- Pauly przestań! - Stefano nieskutecznie próbował oderwać go od niewinnego człowieka. - To nie sprawi, że Vinny poczuje się lepiej, rozumiesz?! 
- Zamknij się Step! - tym razem Parrish naskoczył na stojącego w tym momencie nieruchomo Salvatore'a. - To ty wplątałeś nas w to gówno, gdyby nie ty i twoje pieprzone gierki wszystko byłoby w porządku, wole nie mieć nic i zdrowego przyjaciela, niżeli całą tą chorą władzę i najlepszego kumpla na cmentarzu! Mam tego dosyć, rozumiesz?! Dosyć! - wrzeszczał na niego i nie przestawał wymachiwać rękoma. 
- Stary uspokój się. - tym razem Justin spróbował go uspokoić, położył dłoń na jego ramieniu i odciągnął go od Stepa. - Wiem co czujesz, ale nie możemy w tym momencie kłócić się między sobą. Zróbmy coś dla Vinny'ego i znajdźmy mu najlepszą możliwą opiekę, okej? To on jest tutaj najważniejszy. - powiedział do niego spokojnie. 
- Przepraszam. - szepnął z łzami w oczach. - Masz rację.
  Widząc słoną ciecz spływającą po policzkach Pauly'ego coś we mnie pękło. Vinny był naprawdę w złym stanie, a myśl równie dobrze mógłby być to Justin, sprawiało, że dostałam niemal paraliżu. Wizja jego w śpiączce wydaje się jeszcze bardziej straszniejsza niżeli cokolwiek.
  Uświadamiając sobie, że przez cały ten czas, trwającej dyskusji stałam nieruchomo, przesunęłam się kilka kroków do przodu, a następnie bez słowa wtuliłam w płaczącego chłopaka. Staliśmy bez słowa na środku szpitalnego korytarza przytulając się i płacząc zarazem. Nie rozumiałam relacji pomiędzy tą dwójką, ale wiedziałam, że to co Vinny i Pauly mają, jest naprawdę silne, mimo iż z pozostałą trójką utrzymywali braterskie kontakty, to jednak ich stosunki były ponadto, jakby naprawdę byli braćmi, z krwi i kości.
- Wyjdzie z tego, rozumiesz? Nie pozwolimy mu poddać się tak łatwo. - szepnęłam wciąż będąc wtuloną w jego klatkę piersiową. - Jest silny. Ma tutaj dla kogo być. - starałam się nie tyle pocieszyć Pauly'ego, co samą siebie.
  Cała ta sytuacja była cholernie ciężka i cokolwiek ktokolwiek by powiedział, nie sprawiłoby to, że poczulibyśmy się lepiej. 
- Możemy go zobaczyć? - usłyszałam głos Step'a za swoimi plecami.
- Pojedynczo i naprawdę na krótko, pacjent potrzebuje dużo spokoju. - odpowiedział mu głos lekarza, któryego szczerze mówiąc myślałam, że nie ma w naszym gronie. 
- Pójdę pierwszy. - oznajmił Pauly, co wzięliśmy za coś oczywistego, zgodnie ze wskazówkami mężczyzny udał się on do sali pooperacyjnej.
  Spojrzałam ze łzami w oczach to na Stefano, to na Justin'a, doskonale wiedzieliśmy, że sytuacja jest gorzej niż gówniana, a najgorszy był fakt, że jedyne co mogliśmy zrobić to zapewnić Vinny'emu jak najlepszą opiekę, którą przecież tutaj miał. Czas wydawał się jedyną nieznośną opcją, którą mieliśmy.
- Zabije skurwysyna. - po chwili ciszy usłyszeliśmy głos Stefano, który obracając się na pięcie podążył w stronę wyjścia. 
- Idź za nim! - krzyknęłam na Justin'a, który stał nieruchomo. 
- Step jest zbyt inteligentny, żeby zrobić coś głupiego, nawet w takiej sytuacji, on po prostu potrzebuje pobyć sam, nie dziw się mu. - wytłumaczył. 
- Jesteś pewny? - zapytałam ze strachem w oczach. 
- Tak kochanie, jestem pewny. - odpowiedział przytulając mnie do siebie. 
- Nie wiem co bym zrobiła, gdybyś to był ty. - szepnęłam cichutko nie będąc pewna, czy aby na pewno chcę, aby Justin to usłyszał. 
- To nigdy nie będę ja, już ci to obiecywałem. - oznajmił. 
- Nie rozumiesz mnie. - powiedziałam odsuwając się od niego na kilka kroków. - Vinny'emu też miało się nic nie stać, a widzisz gdzie jesteśmy? Nie wiesz co przyniesie życie Justin, więc nie składaj mi obietnic, których nie jesteś w stanie dotrzymać. 
- Co w takim razie mam zrobić? - zapytał wzdychając ciężko. - Doskonale wiesz jak to wszystko wygląda, takie jest moje życie. 
- W zasadzie to nie mam bladego pojęcia jak to wygląda, jedyne co wiem, to to, że twoja praca jest niebezpieczna, a twój wróg, którym jest chłopak z naszej szkoły, przystawił ci pistolet do głowy, poza tym nie wiem nic. I może to jest znak, żeby coś w tym życiu zmienić, nie wydaje ci się? - podniosłam lewą brew w oczekiwaniu na przytaknięcie mi racji. 
- Nie mam zamiaru niczego zmieniać. - burknął pod nosem. - Jeżeli tak bardzo ci to przeszkadza, to zastanów się czy to odpowiednie miejsce dla ciebie. 
- Przestań! - warknęłam. 
- Przestań co? - mówił ze stoickim spokojem.
- Wiem co sobie myślisz, chcesz zadać mi ból, żebyś w razie gdybym odeszła nie musiał obwiniać siebie, tylko zrzucić całą winę na mnie. Znam cię Justin. A teraz mam złą wiadomość, nigdzie się nie wybieram.
- To zaakceptuj mnie takim jakim jestem, bo zaczynam mieć tego dosyć. - warknął i chwytając torbę leżącą na podłodze wyszedł z korytarza zostawiając mnie w samym jego środku samą. 

***
NIE ZABIJAJCIE MNIE ZA VINNY'EGO PROSZĘ.
Wiem, że rozdział jest krótki i stosunkowo nic się w nim nie dzieje, ale po prostu nie miałam pomysłu, za to na następny już mam, muszę go tylko przemyśleć i postaram się Wam to wszystko wynagrodzić. 
 CZYTASZ = KOMENTUJESZ