- Może pan to w końcu z siebie wydusić?! - powiedział
zdenerwowany Justin, chociaż mogłabym pokłócić się o to, czy
powiedział było odpowiednim słowem.
- Państwa przyjaciel został naprawdę bardzo ciężko
ranny, to niemal cud, że udało się nam go utrzymać przy życiu,
jego organy wewnętrzne nie pracują w tym momencie prawidłowo,
jego istnienie na tej planecie zawdzięczamy specjalnemu sprzętu..
- Do rzeczy! - tym razem wrzasnął Pauly, mimo iż
wcześniej starał się zachowywać spokojnie, teraz stracił całą swoją cierpliwość.
- Pan Vinny jest w tym momencie w śpiączce, z której
może nie wyjść cało. - odpowiedział stojący przed nami lekarz.
- Bardzo mi przykro.
- Kłamiesz! - zanim ktokolwiek miał okazję
zainterweniować, Pauly przyciskał do ściany mężczyznę w
zielonym uniformie. - Wróć do niego i zrób coś do cholery! -
krzyczał do niego, jak gdyby cała ta sytuacja była jego winą.
- Pauly przestań! - Stefano nieskutecznie próbował
oderwać go od niewinnego człowieka. - To nie sprawi, że Vinny poczuje się lepiej,
rozumiesz?!
- Zamknij się Step! - tym razem Parrish naskoczył na
stojącego w tym momencie nieruchomo Salvatore'a. - To ty wplątałeś
nas w to gówno, gdyby nie ty i twoje pieprzone gierki wszystko
byłoby w porządku, wole nie mieć nic i zdrowego przyjaciela,
niżeli całą tą chorą władzę i najlepszego kumpla na
cmentarzu! Mam tego dosyć, rozumiesz?! Dosyć! - wrzeszczał na
niego i nie przestawał wymachiwać rękoma.
- Stary uspokój się. - tym razem Justin spróbował go
uspokoić, położył dłoń na jego ramieniu i odciągnął go od
Stepa. - Wiem co czujesz, ale nie możemy w tym momencie kłócić
się między sobą. Zróbmy coś dla Vinny'ego i znajdźmy mu
najlepszą możliwą opiekę, okej? To on jest tutaj najważniejszy.
- powiedział do niego spokojnie.
- Przepraszam. - szepnął z łzami w oczach. - Masz
rację.
Widząc słoną ciecz spływającą po policzkach
Pauly'ego coś we mnie pękło. Vinny był naprawdę w złym stanie, a myśl
równie dobrze mógłby być to Justin, sprawiało, że dostałam niemal paraliżu. Wizja jego w śpiączce
wydaje się jeszcze bardziej straszniejsza niżeli cokolwiek.
Uświadamiając sobie, że przez cały ten czas,
trwającej dyskusji stałam nieruchomo, przesunęłam się kilka
kroków do przodu, a następnie bez słowa wtuliłam w płaczącego
chłopaka. Staliśmy bez słowa na środku szpitalnego korytarza
przytulając się i płacząc zarazem. Nie rozumiałam relacji
pomiędzy tą dwójką, ale wiedziałam, że to co Vinny i Pauly
mają, jest naprawdę silne, mimo iż z pozostałą trójką
utrzymywali braterskie kontakty, to jednak ich stosunki były
ponadto, jakby naprawdę byli braćmi, z krwi i kości.
- Wyjdzie z tego, rozumiesz? Nie pozwolimy mu poddać się
tak łatwo. - szepnęłam wciąż będąc wtuloną w jego klatkę
piersiową. - Jest silny. Ma tutaj dla kogo być. - starałam się
nie tyle pocieszyć Pauly'ego, co samą siebie.
Cała ta sytuacja była cholernie ciężka i cokolwiek
ktokolwiek by powiedział, nie sprawiłoby to, że poczulibyśmy się
lepiej.
- Możemy go zobaczyć? - usłyszałam głos Step'a za
swoimi plecami.
- Pojedynczo i naprawdę na krótko, pacjent potrzebuje
dużo spokoju. - odpowiedział mu głos lekarza, któryego szczerze
mówiąc myślałam, że nie ma w naszym gronie. - Pójdę pierwszy. - oznajmił Pauly, co wzięliśmy za coś oczywistego, zgodnie ze wskazówkami mężczyzny udał się on do sali pooperacyjnej.
Spojrzałam ze łzami w oczach to na Stefano, to na
Justin'a, doskonale wiedzieliśmy, że sytuacja jest gorzej niż
gówniana, a najgorszy był fakt, że jedyne co mogliśmy zrobić to
zapewnić Vinny'emu jak najlepszą opiekę, którą przecież tutaj miał.
Czas wydawał się jedyną nieznośną opcją, którą mieliśmy.
- Zabije skurwysyna. - po chwili ciszy usłyszeliśmy
głos Stefano, który obracając się na pięcie podążył w stronę
wyjścia. - Idź za nim! - krzyknęłam na Justin'a, który stał nieruchomo.
- Step jest zbyt inteligentny, żeby zrobić coś głupiego, nawet w takiej sytuacji, on po prostu potrzebuje pobyć sam, nie dziw się mu. - wytłumaczył.
- Jesteś pewny? - zapytałam ze strachem w oczach.
- Tak kochanie, jestem pewny. - odpowiedział przytulając mnie do siebie.
- Nie wiem co bym zrobiła, gdybyś to był ty. - szepnęłam cichutko nie będąc pewna, czy aby na pewno chcę, aby Justin to usłyszał.
- To nigdy nie będę ja, już ci to obiecywałem. - oznajmił.
- Nie rozumiesz mnie. - powiedziałam odsuwając się od niego na kilka kroków. - Vinny'emu też miało się nic nie stać, a widzisz gdzie jesteśmy? Nie wiesz co przyniesie życie Justin, więc nie składaj mi obietnic, których nie jesteś w stanie dotrzymać.
- Co w takim razie mam zrobić? - zapytał wzdychając ciężko. - Doskonale wiesz jak to wszystko wygląda, takie jest moje życie.
- W zasadzie to nie mam bladego pojęcia jak to wygląda, jedyne co wiem, to to, że twoja praca jest niebezpieczna, a twój wróg, którym jest chłopak z naszej szkoły, przystawił ci pistolet do głowy, poza tym nie wiem nic. I może to jest znak, żeby coś w tym życiu zmienić, nie wydaje ci się? - podniosłam lewą brew w oczekiwaniu na przytaknięcie mi racji.
- Nie mam zamiaru niczego zmieniać. - burknął pod nosem. - Jeżeli tak bardzo ci to przeszkadza, to zastanów się czy to odpowiednie miejsce dla ciebie.
- Przestań! - warknęłam.
- Przestań co? - mówił ze stoickim spokojem.
- Wiem co sobie myślisz, chcesz zadać mi ból, żebyś w razie gdybym odeszła nie musiał obwiniać siebie, tylko zrzucić całą winę na mnie. Znam cię Justin. A teraz mam złą wiadomość, nigdzie się nie wybieram.
- To zaakceptuj mnie takim jakim jestem, bo zaczynam mieć tego dosyć. - warknął i chwytając torbę leżącą na podłodze wyszedł z korytarza zostawiając mnie w samym jego środku samą.
***
NIE ZABIJAJCIE MNIE ZA VINNY'EGO PROSZĘ.
Wiem, że rozdział jest krótki i stosunkowo nic się w nim nie dzieje, ale po prostu nie miałam pomysłu, za to na następny już mam, muszę go tylko przemyśleć i postaram się Wam to wszystko wynagrodzić.
CZYTASZ = KOMENTUJESZ